sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział 2.

Rozdział 2. cz. 1

"Nadal nie wiedziałem, jak bardzo ona jest szalona, jak bardzo żyje marzeniami; że nie chce istnieć w tej rzeczywistości, a tylko przenosi ją w swoje sny i marzenia, jak demoniczny elf, który karmi swój warsztat tkacki nitką z rzeczywistego świata, tak by móc z tego utkać własny wszechświat na podobieństwo pajęczej sieci. "

Luanne Rice



Moja bezpieczna dotąd kraina rozpada się na małe kawałki.
Czerń rozlewa mi się przed oczami. Bóg chyba zechciał mojego towarzystwa, albo to ja zechciałam jego?
- To tylko strach Clara. Cii.- Czuję jego dotyk, który elektryzuje każdą najmniejszą cząstkę mojego ciała.
Nie wiem czy wciąż oddycham, nie wiem nawet czy żyje. Co się ze mną dzieje?
- Wszystko będzie dobrze tylko proszę nie zamykaj oczu.
Czuję się lekka, wchłaniana przez nicość... Czyli tak wygląda śmierć.
- Nie rób mi tego..Nic ci nie jest, słyszysz?! - Jego głos nie chce pozwolić mi odpłynąć.
Wiem że płacze, słyszę jego szloch i odgłosy świata, który jest za tą zasłoną w mojej głowie przez którą nie mogę przejść. Walczę w sobie o pewnego rodzaju kompromis, ale słyszę tylko jego słowa, które o ironio są jak kołysanka. Gdyby tylko wiedział, że mnie tym zabija....
- Ra..Rapha.. Raphael... - Jakaś siła ciągnie mnie spowrotem, chociaż moje płuca przestały swobodnie oddychać.
- Proszę pozwól mi tam pójść... - Mamrocze przez resztki świadomości.
- Nie! Clara, to nie ten czas ani dzień, na litość boską błagam wróć do mnie, przestań!

Wszystko zanika...
Rozpływa się.

Straciłam poczucie czasu, nie wiem czy minął dzień, rok, moment. Czuję się... Żywo, chyba tak bardzo się nie zestarzałam.
- Mamy ją! - Głos. Przyjemny, ale i irytujący. Gdzie jestem!? Czuję metaliczny posmak w ustach, dosyć nie miły.
- Już po wszystkim. Witamy spowrotem. - Otwieram szeroko oczy. Duża biała sala. Obok mnie grono obcych ludzi. Dyskutują na jakiś temat. Jeden mężczyzna zapisuje coś na bloku A4, po czym posyła ciepłe spojrzenie w moim kierunku. Kobieta w podeszłym wieku zaczyna podpinać cos w moją klatkę piersiową. Co do diabła?!
- C..Co pani robi!? - Odpycham kobietę od siebie zapinajac nerwowo guziki od górnej... piżamy? Jak się tutaj znalazłam? Przeciez przed chwilą... przed momentem byłam martwa... Co się dzieje?
- Proszę się uspokoić i nie utrudniać procedur! - Procedur? Jakich procedur? O czym ty do mnie mówisz kobieto?
- Proszę mnie zostawić! Ostrzegam! Pr.. Proszę mnie puścić! - Staram się wstać szarpiąc z całą tą medyczną machinerią, jednak bezskutecznie. Obraz zaczyna mi się zamazywać, a w oddali dostrzegam lekarza. Nie... Nie, tylko nie to. Błagam.
- Obiecuję, że to pomoże Ci się uspokoić Claro. Musisz tylko z nami współpracować. - Mężczyzna instruuje mnie w jaki sposób powinnam teraz oddychać. Co za idiota. Ukłucie, dwa ukłucia. Lekki dyskomfort w klatce piersiowej.
- Doctor Franks? Szukam Cl.. Clary Smith, została przywieziona do was, umm.. dziś rano.
- Tak, tak, a o co chodzi? Pan jest z rodziny?
- Gdzie ją znajdę?- Odpływam i słyszę echo. Jego głos. Z daleka widzę Raph... Boże Raphaela, podnoszę dłoń w kierunku drzwi, by zaprotestować wstać i uciec, ale bezskutecznie. Staje się coraz słabsza, moje kości wiotczeją. Nie uda mi się. Nie tym razem...

Nagle, znajduję się w starym wktoriańskim budynku, czując zapach książek starannie wyszukanych w jednym z londyńskich antykwariatów.
Encyklopedie, słowniki... Ostry zapach likieru.
To pomieszczenie wydaje mi się bliskie, znane...Ktoś otwiera drzwi.
Otwieram nagle oczy czując jakby oblano całe moje ciało wrzącą lawą.


- Oh, Clara? Muszę przyznać, że nie spodziewałem się Ciebie o tej porze. - Doktor Franks, mój psychiatra. Co ja tu robię? Potrzebuję chwili na dojście do siebie, zdecydowanie dłuższej chwili...
- J.. Jak ja się tutaj znalazłam? - Obracam się wokół własnej osi starając uporządkować fakty w głowie. Czuję jak moje całe ciało wpada w konwulsję lęku.
- Nie rozumiem? - Doktor Franks posyła mi zdezorientowane spojrzenie po czym finezyjnie odsłania rękaw zerkając na aktualną godzinę.
- Jest 19:42, a ty znajdujesz się w moim gabinecie i z pewnością to nie jest sen Claro, bo doszłaś tu o własnych nogach. - Oświadcza spokojnym tonem podchodząc do barku. Czuję się skołowana. Kolejny sen?
- Nie! - Przerywam zdecydowanie czując gorąc rozpierający mój umysł. Zamykam na moment powieki, najsilniej jak potrafię.
- Claro, usiądź proszę. - Oferuje miejsce, wskazując dłonią na fotel naprzeciwko.
- Nie rozumie pan... J.. Ja przed chwilą byłam w szpitalu! Leżałam na oddziale podpięta do respiratora! Zostałam odratowana z czegoś czego nie pamiętam! Mam spokojnie usiąść?! - Krzyczę z paniką w głosie. Mężczyzna siada na fotelu z uwagą przyglądając się mojemu zachowaniu.
- Jak się czujesz z tym faktem? - Pyta mnie popijając łyk likieru. Jak się czuję z tym faktem?! Cudownie!
- Nie czuję niczego w tej chwili.. J.. Ja zasnęłam i nagle tutaj się pojawiłam... Ale było jasno, był dzień, więc.. Jak to możliwe!?
- Cóż... Część Twojego umysłu nie uchwyciła momentu w którym zmienił się czas. Dlatego nie pamiętasz jakim sposobem się tutaj znalazłaś, ani... Co robiłaś w czasie, gdy byłaś poza nim, gdy myślałaś że to był sen.
- Czy zażywałaś jakieś substancje psychoaktywne w ostatnich 48 godzinach?
- Subst.. Co?! Nie! Nie! Nie jestem od niczego uzależniona!
- Nie wiesz tego. Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz? -
- Um.. Byłam w domu...Na Santhope St... Umm.. - Siadam na fotelu i wracam do wspomnień.
- Był ranek, był u nas jakiś mężczyzna, ojciec mojego współlokatora i... I potem się kłóciliśmy, a ja.. ja nagle mam krew na dłoniach i potem.. potem umieram i znowu żyję budząc się w szpitalu, co się ze mną dzieje?! Doktor Franks wyraźnie wygląda na zmartwionego, obserwując moje zachowanie z nad notesu, w którym szuka odpowiedzi.
- Dlaczego powiedziałaś ''mam krew na dłoniach''? -
- Proszę?
- Claro, zapytałem dlaczego powiedziałaś, że masz krew na dłoniach, mimo iż to zdarzenie miało miejsce w Twojej przeszłości, a mówisz o tym w czasie teraźniejszym.
- Um.. Nie wiem, jestem nieco skołowana...
- Dobrze. Proszę wstań. - Mężczyzna instruuje mnie spokojnym ruchem dłoni.
- Uśmiechnij się. - Co? Po co?
- Czy to konieczne? - Pytam ze zdziwieniem w głosie.
- Owszem, jeśli chcemy wykluczyć jedną z hipotez. - Czuję jego dłonie unoszące lekko mój podbródek. Usmiecham się, jak mi nakazał.
- Świetnie. - Oświadcza spokojnie po czym wraca na miejsce.
- Świetnie, co? - Pytam starając się nadążać za jego słowami.
- To nie był udar. - Odpowiada z uśmiechem.
- A gdyby był? - Pytam czując jak mój głos się łamie na samą myśl.
- Twój uśmiech byłby zniekształcony, to znaczy, że jedna połowa Twojego ciała byłaby sparaliżowana.
- Domyślam się że nie jest. - Oświadczam z lekką ironią. Doktror Franks tylko posyła mi ciepłe spojrzenie.
- Ewidentnie.
- Powiedz mi...- Przerywa w zamyśle wstając i opierając się o biurko.
- Twój przyjaciel... - Zaczyna gestykuląc dłonią. Czuję jak automatycznie wzdrygam się na siedzeniu na samo wspomnienie o Raphaelu.
- Jak długo się znacie? - Pyta z ciekawością krzyżując dłonie na piersi.
- Kilka lat, jesteśmy... jesteśmy bardzo.. bardzo blisko, jak na przyjaciół. - Odpowiadam ochryple przenosząc automatycznie wzrok na swoje dłonie.
- Dlaczego więc kłamiesz? - Jego twarz diametralnie się zmienia, spoglądając na mnie od stóp do głów.
- Słucham? - Śmieję mu się w twarz.
- Spójrz. - Powoli dotyka moich nadgarstków, które mają na sobie ślad zeszłej nocy. Obraca moją dłoń by wyczuć puls. Przełykam nerwowo ślinę, czuję się odkryta. Znalazł do mnie dostęp.
- Okłamujesz mnie teraz. Dlaczego? - Pyta przechylając głowę z ciekawości.
- Nie ufam panu, dlaczego miałabym odpowiedzieć na to pytanie? - Oświadczam gorzko i dobitnie.
- Skrzywdził Cię zeszłej nocy, czyż nie? Stąd te ślady.
- Nie. Akurat tego jestem pewna, że to był sen, pamiętam go bardzo wyraźnie, a te ślady muszą być z momentu, gdy szłam do pana.
- To nie był sen, Claro. - Przełykam nerwowo ślinę spoglądając mu prosto w oczy.
- Co masz na myśli? - Pytam czując jak wszystko się we mnie gotuje. Zaczynam drżeć.
- Twoja świadomość wypiera czas w którym dzieje się coś niebezpiecznego, okłamując cię, że to sen. Co nie znaczy, że to się NIE DZIEJE.
- Nie. Nie... To nie możliwe. - Przecież to by znaczyło, że miałam krew na dłoniach, że wtedy, tej nocy faktycznie umierałam i że Raphael...

Nie żyje.


Część drugiego rozdziału za nami, zdaję sobie sprawę, że może wydawać się nudny, a nawet wymagający koncentracji (chociaż taki był mój zamiar) jednak mam nadzieję, że rzuciłam trochę jasności na obecną sytuację, albo i nie? ;D

czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział 1.

Rozdział 1.

   ''Tuż przed 3:00, pedantycznie rozkłada pościel na łóżku potrącając przy tym fotel starając się nie patrzeć w stronę mojego pokoju i zielonych na w pół uchylonych drzwi, a gdy już to robi, uśmiecha się charakterystycznie i siada przy klawiszach. Chyba wie. Gra, czasem robi przerwę, odgarnia nerwowo mokre kosmyki włosów i patrzy za okno szukając jakby podpowiedzi. Najczęściej wtedy wchodzę ja, a on doskonale wie, że na pewno słuchałam od początku i zaczyna się nerwowo śmiać wpatrując niemo w podłogę. W pewną niedzielę...''

- Clara... - Słyszę skrzypienie drzwi i jego obecność. Lekko zamieram podnosząc wzrok na pustą ramkę na biurku. Już dawno jest po 3:00, to nie w jego stylu.
- Mogę? - Pyta mnie tym swoim ciepłym głosem, a po jego tonie i subtelnym otwieraniu drzwi, wiem, że znowu mnie przyłapał. Przygryzam nerwowo wargę i odwracam się w jego stronę. Ta jego ciekawość, a moja głupota jest niezdrowa. Odpowiada uśmiechem i siada na moim łóżku. Trzyma w dłoni szklankę whiskey. Jest niepewny, lekko przygarbiony i nieobecny. Gładzi dłonią prześcieradło, jakby gładził myśli.
- Nigdy nie przestaniesz, co? - Rzucam z duszonym śmiechem. Przenosi wzrok na mnie, jakby powoli wracał do rzeczywistości, jakbym wyrwała go nagłym szarpnięciem z pajęczyny myśli.
- Nie przestanę... Czego? - Odpowiada marszcząc brwi. 
- Zawsze pytasz o pozwolenie, a to przecież twoje mieszkanie. - Oznajmiam obejmując wzrokiem ten mały obszar, który należy do mnie, a wciąż też do niego. To trochę dziwne.
- Nasze mieszkanie. - Poprawia mnie.
- Ale nie moja prywatność, Clara. - Dodaje z lekką ironią uzmysławiając mi własną głupotę. Wywracam obojętnie oczami, przeważnie jest taki, szorstki emocjonalnie. Chwilę milczymy, mam ochotę do niego podejść i znowu pocieszyć, ale wstrzymuję się.
- Spójrz na mnie.. - Zaczyna z żałością w swoim własnym głosie, przenosi wzrok na szklankę i upija 3 gorzkie łyki.
- Komponuję od lat, plaskam się w tym brudnym i okrutnym świecie jakim jest muzyka, a ona jest stała, nigdy się nie zmienia, jest taka jaką chcę aby była. Czyż to nie nudne?! - Oświadcza ochryple, skupiając uwagę na mnie. Przeraża mnie.
- Przypuszczam, że taka już jest jej uroda, Raphael. - Oznajmiam cicho, a on potakuje nerwowo głową kryjąc śmiech głęboko w sobie, czuję się jakbym znowu była w szkole i powiedziała coś komicznego.
- Tu jest problem, Clars. - Wzdrygam się lekko, czując w kościach, że to nie będzie jedna z tych przyjemnych nocnych rozmów jakie miewamy od czasu do czasu.
- Chcieliśmy być inni, chcieliśmy wyłamać się z tych pospolitych zakłamanych konwenansów, być wiecznie młodzi, niepokonani, a staliśmy się... - Szuka słów w mojej twarzy, w ścianach tego pokoju. Jest wulgarny, patrzy na mnie okrutnym spojrzeniem, a ja wiem, że nie mogę mu pomóc.
- A staliśmy się naszym własnym koszmarem, Clara. - wykrztusza z żalem. 
- Nie jesteś moim koszmarem. - Głos odmawia mi posłuszeństwa, ale w końcu to wyduszam z siebie, w końcu przyznaję się przed samą sobą.
- Co? - Spogląda na mnie z niewiedzą w oczach. 
Za późno, za późno...
- Mam na myśli... - Przełykam nerwowo ślinę i przenoszę wzrok za okno, chcę cofnąć czas i nie chcę stracić tej chwili. Czuję jak mnie bacznie obserwuję, jak kalkuluje moje zachowanie i stara się wyprzedzić moje słowa. 
Za późno by odwrócić bieg wydarzeń...
- wiem co chcesz powiedzieć. - Rzuca szybko, z pewnego rodzaju przerażeniem. 
- Nie wiesz! - Przeciwstawiam się i w przeciągu kilku sekund stoję tuż przed nim. Ogołocona z emocji, z uczuć. Czuję jakbym mdlała. Spoglądam mu głęboko w oczy, błagając świat by ten jeden raz pozwolił mi dokończyć.
- Jesteś.. Jesteś... Boże! - Chwytam się za czoło, oszołomiona jego ciągłą obojętnością. Jak może być tak ślepy. wybucham śmiechem prosto w jego twarz.
- Czym? Czym jestem dla ciebie? - Chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie z prędkością światła. 
- Kształtem? - Przyciska palec do miejsca w którym bez problemu wyczuje puls. Drżę.
- Zapachem? - Przybliża swoje usta do mojej szyi. 
- Myślą? - Czuję jego mokre kosmyki włosów okalające tę bladą cudowną smutną twarz. Moje serce szaleje.
- Egoistą z przerośniętym męskim ego i dziecinnymi problemami. Dla takich właśnie ''facetów'' preferuję kobiety. - wykrztuszam z obrzydzeniem patrząc prosto w jego płonące obojętnością oczy. 
- Czyżby? - Odpowiada zdziwionym głosem bacznie obserwując moją reakcję. w tej rozmowie jest coś komicznego, a jednocześnie okrutnie prawdziwego i pierwszego w naszej relacji.
- Kłamiesz. Znowu łżesz, stojąc tuż przede mną, co mi powiesz rano? Hm?
- Puść mnie! - Staram się wyrwać z jego uścisku, usilnie walczę nadgarstkami by odepchnąć nacisk jego smukłych dłoni.
- Dlaczego miałbym? - Śmieje mi się w twarz, obserwując każdy szczegół na mojej twarzy. Odwracam wzrok z powrotem w jego szaleńcze oczy, wpatruje się we mnie bez ruchu. Powoli tracę ostrość, czuję, że upadnę.
- Pocałuj mnie. - Szepczę, błagając ze łzami w oczach, na jego twarzy powoli rysuje się obrzydzenie, swego rodzaju niewiedza i oschłość, wzdycha ironicznie szukając odpowiednich słów.
Zamarzam.
Strzał. Odskakuję w szoku zakrywając w usta splamione świeżą krwią, która rozprysnęła we wszystkie strony.
Jeden w klatkę piersiową, drugi w głowę. Przez sekundę, dwie stoi tuż przede mną, patrzy się w moje oczy resztkami egzystencji. 
Opada na ziemię. Krew zalewa powoli podłogę, cofam się, odskakuję, a ona się zbliża chcąc obwinić moje stopy, zostawić jakiś ślad.
Czuję ból w klatce piersiowej i silne pulsowanie w skroniach. Ciężko oddycham, chwytam się palcami parapetu za mną.
Otwieram przerażone oczy. Budzę się.
Łapię oddech za oddechem, rozglądam się po pokoju. Cisza, mrok, samotność. 
- Raph?..Raphael.. - Szepczę zszokowana do rzeczy które mnie otaczają, w stronę drzwi i jego pokoju. Przełykam ślinę i otwieram okno, łapię oddech, opierając się nadgarstkami o parapet. Krople deszczu obmywają moje ciało, opadają na powieki, usta, czuję jak moczą moją koszulę. Tętno powoli wraca do normy, choć nadal odczuwam bicie swego serca. Uspokajam się, to był tylko sen.
- Tylko sen... - Powtarzam jak mantrę w ciemność za oknem, w deszcz i wiatr, który jest mi teraz jedynym towarzyszem.
Otwieram drzwi i bezszelestnie przekraczam próg pokoju, widzę go w świetle nocy, leży okryty prześcieradłem. Opieram się bokiem o próg w przejściu i uśmiecham się delikatnie. Potrzebuję tego momentu, tej stałości.
Jest tutaj, jest żywy. 
Podchodzę bliżej, starannie omijając nieszczęsną popielniczkę stojącą na szafce, zapach alkoholu wskazuje mi drogę, słyszę jak oddycha i czuję jego obecność.
wślizguję się pod biel która zabezpiecza jego ciało, tak cenne, tak ważne i przecież tak bardzo moje, choć tylko jego.
Obejmuję go rękoma, dłoń delikatnie kładę na jego brzuchu. Czuję jak powoli łapie oddech, tak spokojnie i tak pewnie, że uspokaja i mnie. Uśmiecham się, gdyby był świadomy pewnie zauważyłby ten drobiazg nie stroniąc od żartów i uwag na temat listy 100 faktów na temat spokojnego snu, który zapewne teraz mu przerywam.
Twarz wtulam w jego szyję i czuję puls tuż pod policzkiem. To nie jest intymność o jakiej można pomyśleć, to nie jest erotyczna przyjemność, tylko zwykła radość z bycia razem. I to mi wystarcza. Gdyby można było obrać to coś w słowa, zapewne nazwałabym to przyjaźnią, tak mówią ludzie, czyż nie? 
- Jestem. - Przemawia, cicho i stanowczo. Zaskakuje mnie. Podnoszę głowę i spoglądam w jego rozespane oczy, które patrzą na mnie z czułością.
- Jesteś.. - Potwierdzam ściskając go mocniej i posyłając jeden z moich, a jego ulubionych uśmiechów. 
***
Rano, gdy świt powinien zastać nas wtulonych w siebie, zastał mnie z jego prześcieradłem. Co za ironia. Z odległości kilku metrów powoli rejestruję dźwięki i obrazy.
- Raphael, założę się, że ta dama nie ma zielonego pojęcia z kim mieszka. - Dama? Obracam się powoli, Raphe chodzi nerwowo po pokoju starając się pozbyć tej osoby. 
- To naprawdę nie jest najlepszy moment. 
- Oj myślę, że zdecydowanie najlepszy, synu. - Synu? Mężczyzna kładzie dłonie na ramionach raphaela.
Zostaw! - Chłopak stanowczo protestuje, a ja mam ochotę stanąć w jego obronie i odesłać tego mężczyznę w diabły.
- Ostrzegam Cię, przerwij to, nim stanie się komuś krzywda. Nie będę znowu świecił oczami przed doktor Hellging! - Co do diabła..? Podciągam skrycie prześcieradło pod szyję wsłuchując się bacznie w ich rozmowę.
- To nie świeć. Nigdy Cię o to nie prosiłem. - Oznajmia z ironią i wściekłością w głosie.
- Nie pamiętasz Dorothy? Scarlett? albo Sophie? Czy mam Cię oświecić do czego doprowadziłeś tymi swoimi... swoimi!
- Panuję nad sytuacją!! - Raphael przerywa z krzykiem, jakby za moment z ust jego ojca miała wyjść na jaw okrutna prawda.
- Oby. Chłopcze, oby. - Mężczyźni trwają w niezręcznej ciszy wymieniając wrogie spojrzenia. 
- A teraz wybacz, ale jak zdążyłeś zauważyć, Clara przez Twoje pilne najście czuje się nie zbyt swobodnie, ojcze... - Dodał z ironią i wskazał starszemu mężczyźnie drzwi wyjściowe.
- Oczywiście.
Oboje bez słowa wrócili do swoich normalności. 
- Co to miało znaczyć? - wstałam gwałtownie zapalając papierosa leżącego na szafce nocnej obok. 
- Nic takiego, śpij. - Raphee skinął dłonią, starając się ukryć przede mną coś, co przed momentem o mało nie wyszło na jaw.
- Śpij!? - Urywam poirytowanie.
- Mam spokojnie spać, gdy jakiś mężczyzna wkracza do naszego mieszkania, opowiada w szaleńczy sposób o jakichś kobietach Twojego życia i faktach, że coś im zrobiłeś?! - Stanęłam na środku pokoju starając się dotrzeć do niego i wymusić by choć jeden raz nie stchórzył i spojrzał mi w oczy.
- Dramatyzujesz.. - Stwierdza oferując mi szlafrok! Szlafrok!!
- O tak! Oczywiście! Nie ma tematu, nie było tu nikogo, a ja sobie to wyśniłam! - Krzyczę rzucając szlafrokiem o ziemię.
- Masz. 
- Nie chcę Twojej whiskey, twoich kłamstw ani tłumaczeń, Raphael! 
- Uspokój się! 
- Nie uspokoję się dopóki nie powiesz mi prawdy.
- Prawdy? Chcesz usłyszeć prawdę? 
- Tak. - wdycham dym prosto do płuc, czuję jak trucizna uderza mi do głowy, ale to nic...
- Jesteś tego pewna w 100%? 
- Po prostu wyłóż karty na stół, a nie pytaj mnie 10x to samo tylko po ty by zgarnąć trochę czasu na wymyślenie dobrej historii, którą bez problemu łyknę, bo dokładnie teraz to robisz, czyż nie?!
- Kto by powiedział, że jesteś taka bystra? - Oznajmia śmiejąc mi się w twarz.
- Daruj sobie... - Odpowiadam ze śmiechem gasząc nerwowo papierosa.
Nalewa sobie kolejną szklankę i zasiada przy fortepianie, no cóż, czego miałam się spodziewać.
Ciężko jest mi się oprzeć tym dźwiękom, jego dłoniom, ale jeszcze trudniej faktowi, że tak po prostu jest w stanie ignorować ważne dla mnie sprawy i wracać do codzienności.
Powoli spogląda w moją stronę spojrzeniem, które paraliżuje całe moje ciało. Przełykam ślinę i odganiam te myśli. Kątem oka widzę jak lekko się uśmiecha i przenosi wzrok na klawisze, zupełnie jakby mówił ''Nie ukryjesz tego przede mną, nie jesteś w stanie''
Odchrząkuję coś pod nosem, a on przerywa i w mgnieniu oka zasiada obok mnie i chwyta moją twarz w swoje dłonie.
- Jesteś tak piękna. - Zaczyna ze smutkiem w głosie, nie mogę oprzeć się jego ustom, patrzę i marzę o realności tej chwili.
- Raphael... przestań, za dużo wypiłeś. - Odtrącam jego dłoń, marszcząc nerwowo prześcieradło.
- Ale jesteś tylko swoim własnym koszmarem, Clars. - Oznajmia z udawanym smutkiem i politowaniem. wzdrygam się lekko odsuwając od niego. 
- Co właśnie powiedziałeś? - Pytam ze strachem w głosie. Przypominam sobie, sen, dokładnie to powiedział do mnie dziś w nocy gdy śniłam.
- Doskonale mnie słyszałaś, czyż to nie nudne?! - wstaje z łóżka i kieruje się w stronę szuflady.
- Co jest grane, Raphe?! - wstaje powoli i zmierzam w stronę drzwi wyjściowych, ale problemem jest fakt, że muszę obok niego przejść.
- Całe moje życie szukam istoty we wszystkim dookoła, ale okazuje się, że wcale nie jesteś odpowiedzią Clars. - Obraca się w moją stronę i znowu przybiera maskę starego dobrego niesamowicie przystojnego Raphaela, tego którego poznałam kilka lat temu.
- Przestań! Przestań w tej chwili! Przerażasz mnie! - Krzyczę ze łzami, odruchowo natrafiając na popielniczkę za mną. Słyszę swój ciężki oddech i kilka łez spływających po policzku.
- Clara?! - Patrzy w moją stronę z wymalowanym szokiem i zmartwieniem na twarzy. 
- Piłaś coś? Brałaś coś!? Na litość boską, gdzie Ty byłaś?! - Odkłada notes na biurko i szybko podchodzi do mnie i chwyta moją twarz w swoje spokojne dłonie.
- Co ty zrobiłaś? - Spogląda mi z przerażeniem w oczy, a ja powoli tracę zmysły. Co się dzieje, co on mi robi!? Szlocham i czuję jak tracę siebie, spoglądam na swoje dłonie, krwawią. Mam krew na rękach, i na całym ciele, drżę i z pewnością to nie jest sen, więc... Co to jest? 


Bardzo proszę o opinie, (są jak miód na serce :)) krytyka również jest mile widziana. 

Prolog

Prolog.

Był to czas, gdy wszystko co objęte było w schemat - runęło.
Był to dzień, gdy rytm spod uderzających smukłych dłoni Raphaela, wprawiał tłum w siedzenia.
Kobiety wzruszone pięknem sztuki roniły łzy napełniając piersi pięknem każdego dźwięku.
Siedziałam obok nich, często nawet śniłam o ich snach, o których z pewnością nigdy nie opowiedziały swoim mężom. 
Śmiałam się pod nosem, bo byłam pewna, że żadna z nich nigdy nie pozbędzie się wspomnienia o zdecydowanie najprzystojniejszym brytyjskim muzyku.
Z wdziękiem i nieświadomie dotykały szyi wpatrując się w punkt na scenie, w ciemny sen, którego pragnęły.
Każda chciała dotknąć jego bladej postury, mieć tę możliwość poznania jego serca.
Przez jednych nazywany geniuszem, przed drugich opluwany i okrzykiwany dziwakiem.
Miał jednak w sobie pewien urok, urok o którym każdy wiedział i każdy dostrzegał, lecz zazdrość i nienawiść nie pozwalały im zwyczajnie pogratulować sukcesu, uścisnąć dłoni po udanym koncercie gdzieś za kulisami. Przechodzili obojętnie, rzucając zimno-ciepłe uśmiechy, które nigdy nie robiły na nim wrażenia. Stronił od głupoty, szukał usilnie szczęścia w nauce, w rzeczach stałych, materialnych, bo przecież tylko one mu pozostały. Nigdy się nie otworzył, nigdy nie pozwolił mi w pełni poznać jego jako Raphaela, nie Raphaela Hottsa młodego czarującego brytyjskiego pianisty.
Ale i tak wiedziałam co w nim siedziało.
To był ten czas, te cenne i jednocześnie gorzkie dni, miesiące, lata, gdy Raphael oddał się swojej drugiej połowie duszy. Po traumie związanej ze śmiercią jego przyjaciela, z którym dzielił życie przez kilka lat, a o którym naprawdę mało mówił, nastała cisza, a fortepian stał się jego ostoją, jego wyzwoleniem z grzechu jakim obarczał się po wypadku. 
Płakał.
Często płakał nie roniąc przy tym łez, a ja podchodziłam do okna i obejmowałam go w pasie, chciałam odebrać mu ten smutek, ten żal, te dni, za którymi tak bardzo tęsknił... 
Nigdy mnie nie odepchnął.
Historię tę opowiadam ja, kobieta, podobno jedyna w jego życiu, sam tak stwierdził gdy ubrana jeszcze w sen, przewróciłam rano popielniczkę, uwalniając z niej resztki popiołu, a on tylko spojrzał i stwierdził.
- Clara, zdecydowanie odradzam ci obecny szlak z pokoju do salonu! - Spojrzałam na niego z uśmiechem schowanym za ustami, w dosyć dziwnej rozkraczonej pozycji, którą przyjęłam by nie wdepnąć w bałagan. 
Uwielbiałam te kłęby dymu pływające po pokoju, nieśmiale odzierające o nasze meble, o ściany,
o nas.
Poznaliśmy się 3 lata temu w Londynie.
On spojrzał na mnie 2 razy, a ja naliczyłam się wyimaginowanych 6, z których do dziś się śmiejemy.
Zabrał mnie na kawę z cynamonem, śmialiśmy się, nasze dłonie pierwszy raz się dotknęły, a mój mózg wysłał niepokojący sygnał do serca. Potem, grając jeden ze swoich ulubionych utworów, ot tak, zaproponował, żebym wprowadziła się na Stanhope St, jeśli chcę, jeśli będę w stanie znieść hałas nad ranem i jego ''ciche chwile. ''
Zgodziłam się i znowu oddaliśmy się błogiemu nałogowi, umieraliśmy ze śmiechu, żartując o politykach, smaku paluszków i cenach tytoniu, a ja zwinięta na sofie, ubrana w bordową za dużą koszulę, cicho i tak mocno marzyłam, by ta zwyczajność nigdy nie dobiegła końca.
Kobieca intuicja często jednak przysłania rzeczywistość, malując ją w słonych kolorach.
Oboje mamy 24 lata i nie jedno za sobą. 
Nie mogę być pewna, jak opisałby mnie Raph'ee, ale z pewnością mogę wywnioskować z odbicia w lustrze, że mam ciemne gęste włosy do ramion, grzywkę, a rano ubieram się w czerwoną szminkę i odciskam usta na filiżance. 
Kilka razy przechodząc przez ulicę obok jednej z naszych ulubionych kawiarni, usłyszałam, że źle się prowadzę sypiając z kobietami, do których nic nie czuję, bo w domu czeka ktoś, komu oddałabym życie.
Preferuję związki z kobietami, to prawda, miałam za sobą kilka miłostek i zauroczeń, ale trwały one kilka miesięcy po czym ja...

ot tak
przestałam kochać.
Bo pokochałam jego.
Jego zapach,
smak jego ust na filiżankach,
jego wrażliwość
umysł
gust
oczy
jego obojętność...