czwartek, 20 czerwca 2013

Prolog

Prolog.

Był to czas, gdy wszystko co objęte było w schemat - runęło.
Był to dzień, gdy rytm spod uderzających smukłych dłoni Raphaela, wprawiał tłum w siedzenia.
Kobiety wzruszone pięknem sztuki roniły łzy napełniając piersi pięknem każdego dźwięku.
Siedziałam obok nich, często nawet śniłam o ich snach, o których z pewnością nigdy nie opowiedziały swoim mężom. 
Śmiałam się pod nosem, bo byłam pewna, że żadna z nich nigdy nie pozbędzie się wspomnienia o zdecydowanie najprzystojniejszym brytyjskim muzyku.
Z wdziękiem i nieświadomie dotykały szyi wpatrując się w punkt na scenie, w ciemny sen, którego pragnęły.
Każda chciała dotknąć jego bladej postury, mieć tę możliwość poznania jego serca.
Przez jednych nazywany geniuszem, przed drugich opluwany i okrzykiwany dziwakiem.
Miał jednak w sobie pewien urok, urok o którym każdy wiedział i każdy dostrzegał, lecz zazdrość i nienawiść nie pozwalały im zwyczajnie pogratulować sukcesu, uścisnąć dłoni po udanym koncercie gdzieś za kulisami. Przechodzili obojętnie, rzucając zimno-ciepłe uśmiechy, które nigdy nie robiły na nim wrażenia. Stronił od głupoty, szukał usilnie szczęścia w nauce, w rzeczach stałych, materialnych, bo przecież tylko one mu pozostały. Nigdy się nie otworzył, nigdy nie pozwolił mi w pełni poznać jego jako Raphaela, nie Raphaela Hottsa młodego czarującego brytyjskiego pianisty.
Ale i tak wiedziałam co w nim siedziało.
To był ten czas, te cenne i jednocześnie gorzkie dni, miesiące, lata, gdy Raphael oddał się swojej drugiej połowie duszy. Po traumie związanej ze śmiercią jego przyjaciela, z którym dzielił życie przez kilka lat, a o którym naprawdę mało mówił, nastała cisza, a fortepian stał się jego ostoją, jego wyzwoleniem z grzechu jakim obarczał się po wypadku. 
Płakał.
Często płakał nie roniąc przy tym łez, a ja podchodziłam do okna i obejmowałam go w pasie, chciałam odebrać mu ten smutek, ten żal, te dni, za którymi tak bardzo tęsknił... 
Nigdy mnie nie odepchnął.
Historię tę opowiadam ja, kobieta, podobno jedyna w jego życiu, sam tak stwierdził gdy ubrana jeszcze w sen, przewróciłam rano popielniczkę, uwalniając z niej resztki popiołu, a on tylko spojrzał i stwierdził.
- Clara, zdecydowanie odradzam ci obecny szlak z pokoju do salonu! - Spojrzałam na niego z uśmiechem schowanym za ustami, w dosyć dziwnej rozkraczonej pozycji, którą przyjęłam by nie wdepnąć w bałagan. 
Uwielbiałam te kłęby dymu pływające po pokoju, nieśmiale odzierające o nasze meble, o ściany,
o nas.
Poznaliśmy się 3 lata temu w Londynie.
On spojrzał na mnie 2 razy, a ja naliczyłam się wyimaginowanych 6, z których do dziś się śmiejemy.
Zabrał mnie na kawę z cynamonem, śmialiśmy się, nasze dłonie pierwszy raz się dotknęły, a mój mózg wysłał niepokojący sygnał do serca. Potem, grając jeden ze swoich ulubionych utworów, ot tak, zaproponował, żebym wprowadziła się na Stanhope St, jeśli chcę, jeśli będę w stanie znieść hałas nad ranem i jego ''ciche chwile. ''
Zgodziłam się i znowu oddaliśmy się błogiemu nałogowi, umieraliśmy ze śmiechu, żartując o politykach, smaku paluszków i cenach tytoniu, a ja zwinięta na sofie, ubrana w bordową za dużą koszulę, cicho i tak mocno marzyłam, by ta zwyczajność nigdy nie dobiegła końca.
Kobieca intuicja często jednak przysłania rzeczywistość, malując ją w słonych kolorach.
Oboje mamy 24 lata i nie jedno za sobą. 
Nie mogę być pewna, jak opisałby mnie Raph'ee, ale z pewnością mogę wywnioskować z odbicia w lustrze, że mam ciemne gęste włosy do ramion, grzywkę, a rano ubieram się w czerwoną szminkę i odciskam usta na filiżance. 
Kilka razy przechodząc przez ulicę obok jednej z naszych ulubionych kawiarni, usłyszałam, że źle się prowadzę sypiając z kobietami, do których nic nie czuję, bo w domu czeka ktoś, komu oddałabym życie.
Preferuję związki z kobietami, to prawda, miałam za sobą kilka miłostek i zauroczeń, ale trwały one kilka miesięcy po czym ja...

ot tak
przestałam kochać.
Bo pokochałam jego.
Jego zapach,
smak jego ust na filiżankach,
jego wrażliwość
umysł
gust
oczy
jego obojętność...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz